piątek, 2 stycznia 2009

Grawitacja

Potomek spał niespokojnie. Delikatnie rzecz ujmując;) ok.23-ej usłyszałam jakieś 'łubudu' za ścianą więc podreptałam do pokoju Potomka ocenić straty. Nie było źle; wykop z półobrotu i olimpijska figura na ścianie. Potomek nadal spał, czyli wszystko OK. Zamotałam wokół niego kołdrę, nakryłam ulubionym polarowym kocem i odfajkowałam pierwszy obchód. Może pół godziny później usłyszałam kolejne 'łubudu'. Tym razem doszłam do wniosku, że to u sąsiadów. Pozostała może 20% niepewność, ale skoro z sypialni nie dochodziły żadne wrzaski, to znaczy, że OK. I tak czekał mnie milion nocnych wypraw mających na celu przykrycie Potomka, który wykazuje cechy 'macho' i kołdrę uznaje za zbędny ekwipunek nocny. Przed udaniem się na tzw. spoczynek nocny odbyłam obowiązkową rundę, z pierwszym przystankiem w sypialni Potomka. Wchodzę, wykonuję rzut oka na łóżko przy słabym oświetleniu korytarzowym, stwierdzam brak Potomka w miejscu jemu przewidzianym. Następnym krokiem jest zazwyczaj przesunięcie narządu wzroku w dalsze obszary łóżka potomkowego w celu odnalezienia zguby. Wynik 2:0 dla przeciwnika. Lekkie mrowienie w sercu i błyskawiczny tok myślowy: na łóżku pusto, po mieszkaniu nie snuło się nic o wzroście ok. 104 cm i wadze 18kg, to gdzie polazło? Kolejnym naturalnym odruchem jest sprawdzenie terenów przyległych do łóżka. I co widzę: Potomek zawinięty w kołdrę i Tygryskowy Koc śpi ... na podłodze! 'Łubudu' nr 2, to był Potomek wykonujący nocne doświadczenia potwierdzające istnienie grawitacji. Miał szczęście i zgrabnie zawinął się w pogardzaną kołdrę, dokręcając do tego Tygryskowy Koc, którym omotałam go dla dodania wagi kołderce podczas pierszego obchodu, wykonał pełny obrót przez barierkę zabezpieczającą przed wypadnięciem z łóżka i sobie spadł. Upadek musiał być na tyle bezbolesny dzięki kilku warstwom materii ocieplającej, że postanowił go zignorowac i kontynuować sen (jeśli w ogóle się obudził). Zaświeciłam lampkę nocną, znaną też w naszym obszarze językowym jako 'moon light', w celu lepszego obejrzenia ofiary nocnych desantów, co ofiarę lekko rozbudziło, skłaniając do uniesienia głowy. Na ten widok zrezygnowałam z planów uwiecznienia obrazu, w celu poddania go obróbce scraperskiej, zastepując go gwałtowną chęcią obrony mojego nocnego terytorium, które na skutek nocnych pobudek bywa gwałtownie uszczuplane o kilkadziesiąt centymetrów i wykonałam manewr godny złotego medalu w podrzucie oddający Potomka jego własnej powierzchni nocnej. Potomek przytulił się do Lwa Od Cioci Regan, z którym dzieli poduszkę, bo kołderkę tylko połowicznie i powtórnie zasnął. Uff i dobranoc.

PS: Kilka godzin później coś przelazło przez moją głowę i odebrało kilkadziesiąt centymetrów mojego nocnego terytorium. Do tego zaczęło opowiadać historie zapowiadające dłuższą pogadankę i zarwanie poranka. Wstaliśmy ok. południa z mocnym postanowieniem, że od jutra rozpoczynam ćwiczenia z budzikiem, bo od poniedziałku wracam do czynnego zarabiania środków pieniężnych służących najczęściej opłacie rachunków i zakupowi kawałków kury na nieśmiertelny rosołek. Na tyle akurat wystarcza. Zdobycie makaronu spoczywa na barkach Współtwórcy.

Brak komentarzy: